Lato było intensywne, praca, praca, praca. Wrzesień był czasem odreagowania i życia chwilą… Dziś nic nie musimy? Więc nic nie robimy :D:D:D A w październiku lało niemal dzień w dzień i naprawdę zaczęliśmy rozważać jakby tu tanim kosztem przerobić naszą przyczepę kempingową na Arkę. Deszcz, błoto, ciemno… zatem po pracy odpoczywaliśmy sobie w przyczepce, oglądaliśmy filmy albo rozmawialiśmy o tym gdzie pojedziemy zimą i co jeszcze trzeba zrobić w kamperze przed wyjazdem. Jednak kamper był w warsztacie i czekaliśmy na niego do połowy miesiąca. A i potem zgubiliśmy rurę wydechową kiedy to przejechałam zbyt szybko po progu zwalniającym, a kilka dni później rozrusznik wyzionął ducha. Na szczęście jeszcze kiedy byliśmy w Mill Park. Zatem faktycznie, nie mogliśmy zacząć organizować się w kamperze i przygotowywać przyczepy do zimowania, nie mając naszego Talbota.
Dni mijały szybko, i kiedy w końcu Kamper do nas wrócił, zabraliśmy się za montaż Chińskiego Webasto – awaryjnego ogrzewania na diesel. Prace rozłożyliśmy na trzy etapy: planowanie miejsca na ustrojstwo i testowanie ustrojstwa, montaż ustrojstwa – w sumie projekt zajął nam 3 popołudnia. Dlaczego nie zrobiliśmy o tym filmiku? Nie chcieliśmy się podstawiać Specom od wszystkiego i tłumaczyć się dlaczego robimy tak a nie inaczej, amatorsko i jeżeli kamper pójdzie z dymem, to na naszą odpowiedzialność.
W każdym razie nasze urządzenie działa i to jak!!!
Ostatnie dni przed wyjazdem były wypełnione pracą. Przeprowadzka, opróżnianie przyczepy, sprzątanie wokół przyczepy… Słowem składanie naszego gospodarstwa. Trzeba było złożyć parawany, przedsionek, wywieźć drewnianą podłogę, wszystko umyć, spakować i przygotować na zimę. Przedsionek upchnęliśmy do rovera 😉 jak i większość rzeczy . Lodówkę do pomieszczenia gospodarczego, właściwie to jedyny nasz dobytek który wymagał miejsca na przechowanie, reszta poszła do auta, niewiele zostawiliśmy w samej przyczepie. Wszak kiedy wrócimy,chcemy podłączyć ją do prądu i zacząć w niej mieszkać, a nie wynosić rzeczy.
W oparach żartów naszego Kempingowego Dziadka: nie śpieszcie się tak, przecież nigdzie nie pojedziecie… macie przecież czas do grudnia… nie grab tych liści, zrobimy to w styczniu 😀 😀 😀 w końcu udało nam się zamknąć za sobą drzwi przyczepy i z pomocą tego samego Dziadka założyć pokrowiec na nasz domek na kółkach. Dziadek pomógł nam ochoczo, mimo przeziębienia i parszywej pogody. Padało tak intensywnie, że w kieszeniach deszczówki miałam dwa jeziorka, jakieś 2 cm wody… wkładam ręce do kieszeni a tu… chlup! Tak było kochani. Ten uśmiech i dziarska mina to uśmiech szaleńca na krawędzi. Przypatrzcie się moim kaloszom i przemoczonym spodniom. Było nam zimno, mokro i głodno. Ale udało się!

Nasi wspaniałomyślni szefowie i tak zapytali nas kiedy chcemy zakończyć pracę aby mieć czas na przygotowania. Ach kochani. Skończyliśmy troszkę wcześniej niż zakładaliśmy i całe szczęście, bo i tak pakowaliśmy się w panice. W czwartek skończyliśmy pracę, a w niedzielę 3 listopada, po pożegnalnej kawie z naszą kempingową rodziną, wyjechaliśmy w porannym słońcu aby już bez pośpiechu, dotrzeć do Eurotunelu… Trasa przez Anglię wynosiła 269 mil, czyli 433 km i nawigacja przełożyła ją na 6 godzin przepisowej jazdy. Kiedy jeździliśmy do Polski autem osobowym, pokonywaliśmy ten odcinek w jeden dzień, zakończony noclegiem w Belgii. Jednak tym razem rozłożyliśmy ten etap na trzy dni i dwa noclegi. Wszak ‘cel jest niczym, droga jest wszystkim’. Nie lubimy się śpieszyć.
Pierwszy nocleg, podobnie jak w zeszłym roku był pod Stonehenge, na poboczu polnej drogi. Miejscówka była bardzo klimatyczna, z okien widzieliśmy słynny Kamienny Krąg… jednak nieutwardzona droga składała się głównie z dziur i ich omijanie kosztowało nas uszkodzenie mocowania bocznego lusterka… które złożyliśmy w ofierze przydrożnemu drzewu. Pierwszy dzień i już usterka? Co będzie dalej…
Jednak cały czas promienuje z nas Złombolowy duch przekazany nam przez Wojtka, Maćka i ich auto Skoda Mocy który natchnął nas i zastosowaliśmy jedyne, słuszne w tej sytuacji rozwiązanie: trytytkę.


To był darmowy nocleg w polu i uratowało nas wtedy nasze Chińskie Webasto, bo było zimno i wietrznie. Mieszanka propan butan płynęła leniwie od butli do piecyka, ale kiedy za przyciśnięciem jednego guziczka zafurczał nasz cud chińskiej myśli technicznej, w kamperze można było się poczuć jak w Hiszpanii.
Nazajutrz ruszyliśmy dalej, tym razem do Kent. Marek wynalazł nam nocleg na parkingu przed pubem. W Anglii wielu właścicieli pubów pozwala na nocowanie w kamperze na swoim terenie, za symboliczną kwotę lub w zamian za zamówienie posiłku w ich restauracji. Jest to z reguły o wiele tańsze niż pobyt na kempingu i nie trzeba tego dnia gotować! Taki parking to bezpieczna i oświetlona miejscówka na noc, na prywatnym terenie, z którego nikt nas nie wygoni. Pub znajdował się na uboczu małej wioski i właściwie poz nim i domami nic innego tam nie było.
Posiłek był miłą niespodzianką, bo po raz pierwszy podano mi w lokalu posiłek jak u mamy. Mój obiad był przepyszny. A może to trudy ostatnich dni i euforia rozpoczęcia podróży nadał mu taki smak?
Zamówiłam typowo angielskie danie: placek z wołowiną w ciemnym piwie (pulled brisket and guiness pie), ziemniaczki, pieczone warzywa, na gniazdku z zielonej kapusty a do tego chlust brązowego sosu. Marek miał bardziej współczesne danie: BBQ chicken melt, grillowany kurczak w sosie bbq z zapiekanym serem.

Tak pokrzepieni, w ciepłej atmosferze przy świetle świec, z truden doczekaliśmy do pory ostatniego spaceru Dyzia – godziny 21-ej! I wreszcie poszliśmy spać. Właściwie to czekaliśmy na ten moment od kiedy zrobiło się ciemno. Te pośpieszne przygotowania do wyjazdu i okropna pogoda nieźle dały nam w kość.
Nazajutrz przemierzyliśmy zawrotną, półgodzinną trasę do Folkestone, gdzie bez żadnych problemów przejechaliśmy przez bramki i spokojnie czekaliśmy na nasz pociąg do Francji.
Tym razem kamper jechał i stawał wtedy kiedy Marek wydawał mu takie rozkazy i nie ukrywam, jechało się jakoś dziwnie 😀 Zgodziliśmy się, że pieniądze które wydaliśmy na wymianę pompy paliwa, były jednymi z najlepiej wydanych w naszym życiu.

Kiedy pociąg się zatrzymał i usłyszeliśmy sygnał do wyjazdu, za jednym przekręceniem kluczyka Talbot radośnie odpalił i pomknęliśmy ku Francuskiej ziemi, krainie bagietek, do której moda na nietolerancję glutenu jeszcze nie dotarła.
Zgodnie z naszymi nadziejami, mimo absurdów Brexitu,
W noc ognisk wjechaliśmy na Kontynent…
Miesjca na nocleg:
- Darmowy parking z widokiem na Stonehenge, uwaga dziury! N 51.18381, W 1.82642 N 51°11’02”, W 1°49’35”
- The Flying Horse Inn (nocleg jako dodatek do posiłku, latem na ogrodzonym padoku). Wye Road, Boughton Lees, Ashford, Kent, TN25 4HH
Wow! Dwa wpisy jeden za drugim. Kasiu nie przyzwyczajaj mnie do takich luksusow 🙂
Hehehehe Kasia dorwała się do prądu i wifi 🙂
Matko jakie ja ma tu zaległości już sie zabieram za nadrabianie zaległości bo czytanie artykułów Kasi to sama przyjemność! 🙂
Bardzo mnie to cieszy 😉 Witam z powrotem 😉